Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




17 lutego.

Sam się sobie dziwię, jak mi zimno w sercu, jakie przyszło na mnie śmiertelne ukojenie.
Żeby zasnęła cicho i naturalnie, pisałbym zapewne poemat. Żeby padła ofiarą walki za ideę, wreszcie przypadku wynikłego z narażenia się na niebezpieczeństwo w celu szlachetnym, — ceniłbym ją jako bohaterkę, płakałbym po niej, jak po straconej połowie życia. Ale mnie tylko zgroza przejmuje na wspomnienie, z kim związane były moja swoboda działania, moje upragnienia i obowiązki.
Bo wszystkie wiadomości, które nadchodzą, świadczą, że nie zginęła ona z mojem imieniem na ustach, a jeżeli dla idei, to także nie dla naszej. Zresztą, to mieszkanie niby konspiracyjne, właściwie zaś urządzone na schadzki — to przyczepione do legendy nazwisko tenora — ta śmierć ohydna przez uduszenie — wszystko plami tylko jej pamięć publiczną i moje wspomnienie o niej.
Wprawdzie ostatnia depesza z Berlina donosi, że śledztwo sądowe usunęło podejrzenie padające na owego tenora, który tego dnia nie był na miejscu morderstwa, — że baronowa padła ofiarą jakiejś organizacji antysemickiej (?) — — Ale ta depesza, powtórzona w jednem brzmieniu przez dwie agencje, pachnie mi nadto robotą i pieniędzmi Latzkiego w celu osłonięcia ohydnej rzeczywistości.

244