Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I opowiedziałem moje przejmujące widzenie.
Piast słuchał uważnie, pilnie nawet. Gdy skończyłem, utkwił oczy tak wymowne w ciemny kąt pokoju, żem podążył za kierunkiem jego spojrzenia, jakbym tam miał ujrzeć znowu coś niezwykłego. Patrzył jeszcze — — nareszcie się odezwał:
— Możeś wyzwolony, synu...
— To znaczy, że stryj przypuszcza?...
— Gdyby tak było, opieka Boża jest nad tobą. Ściśnij teraz serce rozkołatane i bądź nareszcie mężczyzną i Polakiem.
— Ależ ona może w niebezpieczeństwie? może mnie woła? — Ja przecie jej coś winienem, poniekąd do niej należę — — rozumie stryj?
— Rozkoszą należeliście do siebie; duszami? — nie sądzę tak źle o tobie. Jeżeli przyszła do ciebie jej dusza, to już odłączona od ciała. Przygotuj się na to, synu. Inni tracą czyste żony, matki — a nie kładą nawet żałoby, jeżeli pod ten czas woła Matka najwyższa. Tak czynili wielcy Rzymianie i dawni Polacy.
— Ależ ona żyje może? i pewno żyje? — Ja ją mogę rozwieść, poślubić, wyprowadzić na dobre drogi... To kobieta dużej siły!
— Nie wierzysz w to, co mówisz. A ja ci powiadam: dzisiaj wybiła godzina waszego rozłączenia.
Siedziałem przybity, w patrując się w tego chorego mocarza. Położył mi rękę na ramieniu:
— Czyń pokutę, synu, a myśl swą podnieś do rzeczy wiecznych.
Przesiedziałem tam aż poza godzinę odjazdu pociągu do Berlina.



242