Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— On wszystko wie — rzekła panna Zofja z mocnem przekonaniem — on powiedział nawet, że wyjazd pana teraz byłby... nie ze względów na niego, ale ze względów ogólnych — byłby... odstępstwem.
— Stryj ma gorączkę! — zawołałem już gniewnie.
— Słyszał go pan mówiącego w gorączce — on nie bredzi — mówi jak poeta i kapłan.
— Ależ, proszę pani, mówi pięknie, tylko to jest rzeczywiście... poezja. Tego nie można stosować do projektów realnych, które życie bieżące nasuwa.
Panna Zofja złożyła ręce, a piękne jej, choć niezalotne oczy modliły się do mnie:
— Panie Tadeuszu! proszę myśleć o nas, co pan chce, że to egoizm jego — mój wreszcie — ale zaklinamy pana oboje, aby pan nie jechał do tego Berlina, do tych Żydów!
Zadziwiły mnie bardzo i powiadomienia i ton panny Zofji.
— Pierwszy raz słyszę panią tak mówiącą — — więc pani jest przeciw Żydom? więc i pani umie nienawidzieć?
— Co innego kochać brata w każdym człowieku, co innego mieszać się do działań złoczyńców i nieprzyjaciół kraju.
— Pani ma zupełnie fałszywe wyobrażenie o tem wszystkiem. Może być, że odłożę wyjazd do... jutra, jeżeli stryj byłby słabszy, ale wyjechać muszę.
— Panie! jeżeli pan to uczyni, proszę się nie pokazywać na oczy ani stryjowi, ani mnie!
— Co pani jest, panno Zofjo?!
Stała przede mną z iskrzącemi oczyma. Nie była to teatralna dama, lecz dziewczyna polska wysokiej rasy, która mi życzyła dobrze z głębi serca i przekonań.

235