Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakiś cień urazy przesunął się przez jej oczy. O towarzyszeniu mi poza granicę już mowy nie było. Sentencyjnie zaczęła mnie namaszczać na dalszą drogę żywota.
— Jeżeli długo nie mamy się zobaczyć, pamiętaj o mnie i o słowach mego ojca!
— Dlaczego nie mamy się zobaczyć wkrótce?
— Trzyma się w ręku wiele sił spętanych, ale groźnych... Niech tylko która się z nich urwie i zwróci się przeciw nam?...
Nie mogłem się dopytać objaśnienia, ani zgadnąć co się dzieje w jej duszy. Trapiły ją złe przeczucia, czy wyrzuty sumienia?
Rzuciła mi się jednak na szyję prawdziwie namiętnie. Łzy miała w oczach.
Ostatni jej obraz utkwił mi najgłębiej w sercu. Na dworcu, gdy pociąg już był zamknięty i gotów do odjazdu, ja stałem w oknie otwartem wagonu, ona zaś na peronie, bardzo blada. Trzymała w ręku jedną czerwoną różę. Nie wyglądała ani triumfalnie, ani zalotnie, raczej jak piękna, opuszczona wdowa. A gdy pociąg ruszył, pocałowała różę i cisnęła mi ją w twarz. Złowiłem kwiat i schowałem. A Hela odeszła szybko.

∗             ∗

Po walnej przeprawie w Sosnowcu przespałem prawie całą dalszą podróż. Na dworcu warszawskim z zadziwieniem spotkałem — Tomiłowa. Poznał mnie odrazu pomimo ogolonych wąsów i zapytał, odciągnąwszy mnie od tłumu:
— Gdzie Hela?
— Jakto: gdzie Hela? — — Są browningi.
— Obiecywała się razem przyjechać.
Opuścił mnie zaraz, gdy się dowiedział, że jej niema

204