Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wstążkami barw narodowych przy staniku; on bez żadnych oznak niezwykłych, zawsze w swym szarym płaszczu; za legitymację dostojeństwa starczyła mu jego głowa siwego orła. Ale stąpał ciężej dzisiaj, krokiem bardziej zmęczonym, niż tamtej nocy, gdym go ujrzał aresztowanego — i zdawał się nawet opierać na ramieniu panny Zofji, która spoglądała na niego od czasu do czasu, żarliwie i dumnie, jakby przejęta swą funkcją wspierania osoby czcigodnej i umiłowanej.
Błyskały mi szybkie myśli przez mózg: więc on jest tutaj i wolny? — więc ci dwoje znają się dobrze? — — a mnie ani on nie zawiadomił, ani ona nie powiedziała...
Wtem odezwał się Tomiłow do mnie:
— To przecie panna Czadowska z waszego biura?
— A może być — odpowiedziałem.
Hela utkwiła we mnie oczy błyszczące, które wymagały natychmiastowej odpowiedzi.
— Ubrała się inaczej... nie poznałem odrazu...
— A ten pan przy niej to jakiś stary adorator?... lord-płatnik? — dodała jadowicie.
Tym razem pożegnałem się na dobre.
— Poczekaj pan, mam coś do powiedzenia.
I zostawiając gości na balkonie, poszła za mną pani baronowa w głąb salonu.
— Odchodzisz? Idziesz za nimi?!
— Tak jest.
— Pamiętaj, że możesz tu nie wrócić!
Milczałem z zaciętemi zębami. Hela popatrzyła na mnie okrutnie, potem uważnie i rzekła nie tak silnie:
— Jeżeli mi dzisiaj wieczorem tego wszystkiego nie wytłumaczysz, to jesteś... jesteś...
Przerwałem:

176