Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zwalczać obłudne lub wsteczne działania narodowców to co innego. Ale zakazywać dzieciom polskim ich pieśni, zakazywać dzisiaj komukolwiek łączenia się z białym orłem — to chyba pachnie obcą agitacją.
Późny wieczór zalał gorącą krwią plac Teatralny i oparami tej krwi mózgi całego miasta. Nie byłem na placu katastrofy, Rajkowski przeznaczył mi robotę na innem miejscu. Gdym się dowiedział o rzuceniu konnicy na lud, domagający się wydania więźniów z ratusza, byłem opodal stamtąd. Rzuciłem się naprzeciw wieści, którą niósł tłum zrozpaczony. Uciekali jedni jak od goniącej za nimi wizji piekła; niesiono kłusem kilku rannych, czy trupów. A głównie fala grzmiała wichrem złorzeczenia i groźby. Nie dobiegłem tam, gdzie już zapewne panowała cisza śmierci; tylko na rogu placu Saskiego i Królewskiej spotkałem kupę ludzi ziejącą jakby jednym oddechem. Nad tą kupą, podwyższony na jakiejś skrzyni, stał Tomiłow.
Twarz miał przeistoczoną przez furję oratorską, nakrycia głowy nie zdawał się wcale mieć przy sobie, rozpięty paltot okazywał ubiór w nieładzie, rozerwaną na szyi koszulę. Prawą ręką chwytał się za lewą, która zwisła bezwładnie. Krzyczał:
— Otwórz oczy, narodzie, na tych, którzy nam niosą konstytucję! Popróbowali wy jej na waszych karkach — a? — Cóż teraz? zaśpiewacie „Jeszcze Polska nie zginęła“ — a? Zginie, bratcy, i Rosja i Polska, jeśli nie pokończym my dzisiaj z ich przeklętym porządkiem! Nie Dumy nam niewolnej, a woli narodu! Podjęli wy raz ręce okowane, rozbudzili dusze pragnące, tak i chwytajcie, póki pora, władzę i swobodę! Nie jutro, a dziś!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

167