Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak... ona może polskiego pochodzenia, ale u niej maniery inne.
— Jak sobie chcecie. To jest pani, która nam dużo pomóc potrafi.
— A ona pieniądze na strajk przywiozła? Spostrzegłem, że Hela nie powiedziała Tomiłowowi o oddaniu pieniędzy Heldowi. Więc się poczułem i ja do dyskrecji w tym względzie.
— Pani P. mówiła, że nasi z Berlina gotowi zasilić nasz strajk i ona może w tem pośredniczyć.
— Kiedy może, niech i daje. Strajk lada dzień.
— Ja przyznam się wam, że niechętnie brałbym pieniądze dla partji z rąk damy.
— A to co takiego? — zadziwił się Łukasz Nikitycz — pieniędzy na dzieło choć od czorta brać, nie to od takiej mileńkiej damy.
— Już ona wie zapewne komu dać. Ma instrukcje.
— Koniecznie, jeśli instrukcja. A ja, żeby ją znał, tak, jak wy, jużby pieniądze wziął. A to ona da jakiemu Żydu, choćby i Heldu.
— Cóżby się stało, gdyby i Heldowi? Pieniądze pójdą zawsze na strajk.
— Strajk wielki będzie, a pieniędzy mało.
Po chwili dodał:
— Ona córka Lorenza Latzkiego, Ekscelencji?
— Tak jest.
— Tak, ja już wiem. Latzki przysyła pieniądze, ale tylko Żydom.
— Tu się mylicie, kolego. Najprzód pieniądze, które proponuje pani P., nie pochodzą od Latzkiego.
— Wszystko równo — pieniądze. Jaż z wami tutaj. Jeżeli pieniądze będą, tak proszę mnie choć na sto głów przez dni dziesięć.

136