Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Raz, dwa, trzy, cztery — dalej nie można, bo się gubią — — I reszta w linji! — dodała, strzępnąwszy w dół dłonią po całym froncie.
— O ile wiem, związek pani z baronem nie został pobłogosławiony... przedłużeniem rasy? — wtrąciłem, aby nie zalegać w koncepcie.
— To mi się podoba! to przynajmniej szczerze! Zna się pan na linjach.
Ale, czy miałem minę zbyt lekceważącą? — pani baronowa zmitygowała się nagle i usiadła.
— Dobrze czasem pośmiać się... dawno mi się to nie zdarzyło. Małżeństwo oprócz swych przymusów, śmieszności, ma i momenty tragiczne.
Podniosłem tylko brwi, jak człowiek nieświadomy i nie odważający się pytać.
— W dotychczasowym ustroju społecznym — my dobrze wiemy, jak wadliwym — kobieta nie ma innego sposobu życia i działania, jak wyjść zamąż.
— To niewątpliwe. I długo jeszcze tak będzie. Czy pani myśli o prawodawstwie rozwodowem?
— Dużo myślę o tem — — ale teorja to nudna rzecz między nami. Mówmy o sobie. Chcę panu opowiedzieć moją historję od owego czasu.
— Serdecznie mnie to zaciekawia — odrzekłem szczerze.
— Pan wtedy miał mi za złe, żem za pana nie wyszła?
— Ano tak... ale i o tem zapomniałem.
— Nie; już dosyć tej pięknej konwersacji. Jesteśmy doskonale wychowani, to się nam przyda gdzieindziej. A teraz rozmawia z sobą dwoje ludzi wzniesionych ponad poziom. Chciał pan powiedzieć, że temu lat sześć ożeniłby się ze mną, gdybym na to zezwoliła,

128