Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale panna Zofja wierzy w rychły skutek strajku szkolnego i przygotowuje już „swoje“ dzieci do nowej szkoły.
Przedewszystkiem jest to szczerzo polska dusza, trochę jeszcze niedorosła do nowożytnej formy. Przyjaźnimy się instynktowo, może z powodu podobieństw pierwotnego wychowania, spieramy się zaś dlatego, że dbamy jedno o drugie i chcemy wzajemnie się przekonać.
Przeczytałem jej wczorajsze karty o kolegach i o sesji.
— Nie dobrze, panie Tadeuszu.
— Dlaczego? zjeździłem zanadto „nasze sfery“?
— Nie chodzi mi o żadne „sfery“. Są tylko ludzie dobrej i złej woli. Ale w tem, co pan napisał, jest nienawiść.
— Niema rewolucji bez nienawiści — to są mrzonki. Niech pani zacznie kochać nieprzyjaciół, zdrajców — ładnie pani na tem wyjdzie — i sprawa.
Zamyśliła się.
— Czyż wszystkie sprawy są partyjne?... Może krzewienie dobra zażegna walki i sprowadzi ogólną pomyślność?
— Wysoka teorja, ale na nic w zastosowaniu.
— Co ja tam wiem! — rzekła z młodym uśmiechem — mnie się tylko zdaje, że nienawiść na nic w świecie niepotrzebna.
— Zapewne, gdyby zamiast naszej partji bojowej jeden Franciszek z Assyżu, albo kilku...
— A widzi pan!
— Nie mamy czasu czekać na zjawienie się apostołów miłości.
Rozmarzyła się trochę panna Zofja, ale nie o mnie. Uśmiechała się, patrząc gdzieś przez okno. — Życzę Jej, aby spotkała w życiu świętego Franciszka i została świętą Klarą. Nie żartem życzę jej wszystkiego dobrego i według jej rozumienia.



123