Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pójść po teatrze do restauracji. To też nic podobnego nam się nie zdarzyło. Nasza przyjaźń jest dzienna ograniczona ściśle przez czas i przestrzeń. U niej bywać nie można, bo mieszka sama, w jednym pokoju, więc miejsca naszych spotkań to tylko biuro i czasem skromna, prawie ludowa, jasna jak latarnia restauracja. Dziwna rzecz, że mi nigdy dotąd nie przyszło do głowy zalecać się do tej ładnej panny dwudziestoparoletniej. Zpoczątku byliśmy z sobą ceremonjalni, potem swobodni, dzisiaj, niby bliscy krewni, możemy gadać o wszystkiem. Z niej nikt w biurze nie żartuje, otoczona jest owszem względami i uszanowaniem. Ale mnie prześladowano dawniej glupiemi zapytaniami, kiedy nasz ślub itp. Teraz i tego zaprzestano, bo przyzwyczajono się do naszych chodów, które są zadziwiającej monotonności zewnętrznej: panna Zofja przychodzi codzień z raportem do mojego pokoju (trochę ten porządek nakręciliśmy celowo), siada po drugiej stronie biurka — i gawędzimy — naturalnie, że mało o interesach służbowych. Odprowadzam ją też z biura do domu, dawniej rzadko, regularnie zaś w tym roku, gdy ulica jest burzliwsza.
Rozmawiamy z sobą często, a teraz, oczywiście, o polityce, i spieramy się o nią, chociaż bez goryczy. Panna Zofja zachowała z nauki domowej nieubłagany polski szowinizm, który jej przesłania nowe drogi postępu świata i kraju. Zabłąkana w naszem biurze pomiędzy kolegami należącymi przeważnie do socjalistów, przysłuchuje się hasłom, przypatruje nawet działaniom, nie godząc się częstokroć na nie. Jawnie, zwłaszcza Przede mną, wypowiada swe wątpliwości, nie ufa np. związkom międzynarodowym, ani międzyrasowym. A jednak takie powszechne wzbudza zaufanie i szacunek,

121