Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nazywam się Krotoski, nic jestem wcale księciem; mój znajomy tak mnie nazwał, aby mi zrobić miejsce w knajpie.
Patrzyłem na pana Piasta ze zdziwieniem; nie znałem go takiego; nie tylko owemu Sieniawskiemu nie podał ręki, ale odwrócił się od niego z wyraźną pogardą.
Jednak natręt usiadł przy naszym stole. Miał okulary niebieskie i brodę nienaturalnej barwy.
— Miło w tem gałgańskiem mieście posłyszeć mowę rodzinną od prawdziwej naszej inteligencji. Nas tu dużo, ale prostaków. Czy nie wiedzą panowie czego o wojnie?
— Zanosi się na wojnę w Afryce — bąknąłem.
— Co nam po takiej! ale o jakiej wojnie, któraby coś, dla nas?...
Piast milczał uporczywie, a ów giser dalej starał się z nas wyciągnąć jakieś powiadomienie. Wreszcie Piast przerwał opryskliwie:
— O której godzinie idzie pan do fabryki?
— O ósmej, ale mieszkam daleko; wstać trzeba przed siódmą.
— To pora już spać.
Sieniawski zerknął dużo mniej poczciwie niż dotychczas, ale utrzymał się przy tonie ugrzecznionym:
— Jak się człowiek już raz wybierze na kufclek do knajpy, raz na miesiąc...
Piast rzekł do mnie, powstając:
— Panie Antoni, do widzenia w Warszawie. Ja się zatrzymam w Poznaniu, więc przyjadę w dwa dni po panu. Stanę w hotelu Europejskim.
Ścisnął mi dłoń znacząco, nie kiwnął nawet głową „rodakowi“ i wyszedł. Ta zmiana imion i nazwisk, marszruta zupełnie fikcyjna, gdyż wiedziałem, że Piast dąży ku zachodowi — pobudziły moją ostrożność wzglę-

97