Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Widmo tej sali rewizyjnej było jednym z powodów, żem został jeszcze dzień jeden w Berlinie. Przyznaję się zresztą, że wyjechać odrazu po wizycie u Latzkich nie mogłem, no nie mogłem. Chciałem się jakoś zemścić nad tem miastem, nad wspomnieniem Heli, nad samym sobą. I obrałem sposób, który tu, dla bezwzględnej szczerości, zapisuję:
Prosiła, żebym jej pokazał Berlin po nocy — jej tam zaprowadzić już nie mogę, ale zawlokę jej obraz, smak jej pocałunków, zapach perfum, którego trochę nasiąkło mi w ubranie. Powiem jakiej bezecnej dziewce nocnej:
Du! mein Verlangen!
Może gdzie spotkam Helę z Paugwitzem, usłużniejszym ode mnie?
Nie spotkałem jej oczywiście. — Ale koniec tej nocy niedorzecznej zmienił się znowu w dziwne, niepokojące wrażenie, których tyle miałem podczas tegorocznych wakacyj. Ładny mi odpoczynek! Sam już siedziałem w natłoczonej pomimo późnej nocy restauracji i jadłem, bom poczuł głód po przygodach mojej wędrówki. W samym środku miasta ten zakład jadłodajny wrzał od ruchu, błękitniał od dymu cygar, odurzał woniami sosów i alkoholu. A publiczność nocna niebardzo się różni od dziennej; trochę hałaśliwsza, ale ta sama. Pośród chrupiących i cmokczących pysków męskich kilka czubatych kokot, a przy paru stołach towarzystwo zupełnie familijne: triumfalnie brzydkie córki, nadęta mama, potworna ciotka... Czemkolwiek zresztą są te niewiasty różnych wieków, w żadnym kraju na świecie nikt nie odważyłby się wyprowadzać takich okazów na widownię, w nocy, w miejscach rzekomej zabawy. Tu jednak należy to do „Gemütlichkeit“. Bydlę ludzkie wylęga z domów

91