Zwrotki zrywały się z pojedyńczych piersi i ciągnęły za sobą stopniowo chór tłumny, rozlewały się po ogrodzie i podwórzu, jak wielkie westchnienia rozkoszne.
A roztwórzcie, stróżu, szeroko wierzeje,
Bo już się na polu pszeniczka nie wieje —
Plon niesiemy, plon — —
A roztwórzcie, stróżu, dworskie okiennice,
Prowadzimy przecie z pola przodownice —
Plon niesiemy, plon — —
A nasz jaśnie dziedzic niemały, nieduży,
Stoi se na ganku, kieby kwiatek róży —
Plon niesiemy, plon — —
Broniecki śmiał się, niedowierzał pochwale swej świeżości, zachęcał do dalszych przyśpiewków; osobistych.
Zaśpiewano dla Manieczki:
U naszej panienki puchowe poduszki,
Zjeżdżają się swaty od granicy pruskiej —
Plon niesiemy, plon — —
Ale potem zabrakło trochę pomysłów. Panią Drobińską i księdza proboszcza porównano znowu do róży. — Gdy jednak Wierzbowski, wyprzeziwszy pochód, stanął na gankowych schodach, wiecznie do konia ubrany, Broniecki zawołał:
— Cóż będzie na pana rządcę?
Zaraz huknęła Walentowa:
U naszego rządcy poły cości kuse,
Bo ze sztuki sukna dużo dał dziewusze —
Plon niesiemy, plon — —
Rozśmieli się wszyscy, oprócz przodownic, które, przejęte swem stanowiskiem, spocone pod ciężarem koron, stały wciąż kamiennie. Nareszcie