Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 74 —

— Powiedzcież mi w krótkości, o co tam poszło?
— A nie! mam tamtego dosyć. Niech sobie profesor odczyta dzienniki, które zebrałem i przywiozłem. — Wolałbym się dowiedzieć, co tak ważnego jest do roboty w Mielnie?
— Jakżeż! nie rozumiecie? — zawołał profesor, odzyskując swą niezależność — ta wasza uchwała Sławoszewska jest bezecna — trzeba ją odrobić!
— Znowu tam bezecna! — wzruszył Czemski ramionami — może niezupełnie pomyślna, ale gdyby nawet dom stanął staraniem Bronieckich, Godziembów i Rykoniów, można go potem pilnować i wziąć w swoje ręce.
— Nie, panie Stefanie! Przekleństwo urodzenia nie pozwoli temu domowi rozwinąć się w przybytek myśli odrodzonego ludu. Narzucą im przecie swoje warunki, wezmą w niewolę księżą i szlachecką. — U podstaw, u korzenia trzeba podciąć ten jadowity porost! — Zdawał mi sprawę z tego matactwa Jan Goździk, który tam milczał, ale pilnie słuchał. Mówiłem i ze Skierskim, i z Kołaczyńskim. Znajdziemy wielu innych prawdziwych włościan, nie obrobionych przez szlachtę! Nie przekupią ich, jak Rykonia! A rozsadnik naszej myśli we wsi tak wielkiej i bogatej, jak Mielno, to nie bagatela, to sprawa lokalna, ale bardzo ważna, panie Stefanie!
Zapał profesora nie udzielał się Czemskiemu. Szedł z pochyloną głową, nie odpowiadał. Owocny, po wypaleniu oracji, trochę ustał, ale gdy się już zbliżano do granicy Niespuchy, zagadnął ciekawie: