Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 54 —

Ignacy, chłop z urodzenia, nabrał w służbie kamerdynerskiej wyższych zasad społecznych, które tutaj zastosował i wyłuszczył:
— Mówił jaśnie pan, że zaprosi i tych ze wsi; więc stół dla państwa i drugi...
— Ale nie! zsunąć stoły, żeby był jeden większy — rozkazała bez namysłu Mańka.
Widząc jednak, że kamerdyner ociąga się i głową kręci, Mańka zawahała się i, uznając kwestję za ważną, pobiegła do ojca.
Ode drzwi, przy których siedział, łatwo i bez zakłócenia rozpraw zdołała pociągnąć ojca za rękaw:
— Tatuś! — — Ignacy nakrywa pod lipami dwa stoły, dla nas i dla chłopów. Czy tak ma być?
— Fiksat! — odszepnął Broniecki.
Nie chcąc zwracać na siebie uwagi, gestem dopełniał swe zdanie, nastawił palce obu rąk dośrodkowo, niby grabie, zgarniał małemi poruszeniami powietrze, nareszcie splótł palce. I dla ostatecznej dobitności dodał kilka słów:
— Kupeczka, córuś! jedność, spójnia i groch z kapustą — rozumiesz?
Po czem rozśmiał się bez głosu, trzęsąc całą staturą, musnął po głowie śmiejącą się też córkę i szybkiem skinieniem dłoni odesłał ją do ogrodu.
Mańka z zimną powagą oświadczyła Ignacemu, że ojciec kazał, aby stoły zsunięto w jeden i jednakowo nakryto.
Obrady w Sławoszewie skończyły się uchwałą po myśli przeważnej większości. Postanowiono zwołać zebranie gminy Mielna, któreby projekt domu ludowego urzędownie przedstawiło do za-