Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 255 —

otworzymy? — daj Boże! — — Umiecie dobrze pisać i rachować?
— Od tego czasu, kiedyśmy mówili, jeszcze dużo lepiej. Od kasjera w Sławoszewie lekcje brałam — — w W arszawie w sklepie siadywałam dla praktyki — — dwie książki o ochroniarstwie przeczytałam — —
— To dobrze, Magdusiu — przypatrywał jej się Jan — ale kiedy wam to dopiero potrzebne będzie? U Workowskich prosta służba, zapomnicie nauki... To niby nastajecie na miejsce ich dziewki, Karolki?
— Na drugą, bez pensji — odpowiedziała, rumieniąc się, Olczakówna.
— O wa! cóż to dla was?!
— A nie mogę to ja waszej matuli przy warsztacie tkackim pomóc? — tłumaczyła się Magda przymilnie — spojrzyjcie tylko, jak umiem robić, — — najświeższa moja robota — —
Przesunęła prawie pod nos Janowi stanik swój obcisły, długi i pełny, w misterne poprzeczne „mrążki“. Chłop spojrzał, zmrużył oczy, nosem jakby tabaki pociągnął i rozśmiał się szczerze:
— Oj, wy dziewuchy, dziewuchy!
Tem śmielej znowu ofiarowała się Magda:
— A wam nie mogłabym to robić rachunków z tego domu? — przecie muszą być? — Piszę liczby i litery tak pięknie, że mi niedawno kazał pan Wierzbowski na nowych workach wielkie napisy porobić: „Dobra Sławoszewo”, a potem jeden, dwa, trzy — po porządku — aż do końca.
— To będzie z was sklepowa — zakonkludował Michał.