Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 213 —

czerwono sznurowanych. Jedna z nich ukłoniła się, nachylając postać od pasa.
— A to jaka? — zapytała Manieczka.
— To?... Workowska Jagna, stryjeczna Jana Rykonia — odrzekła Magda, spuszczając oczy.
— Aha.
Zaraz przyszło Manieczce do głowy odwiedzić chatę Rykonia, leżącą na poprzecznej ulicy Mielna, do której zbliżały się sanki. Niech się Magdusia trochę ucieszy widokiem Jana — — Można So zapytać o postępy domu ludowego, który tu się buduje przy kancelarji gminnej. O, ile cegły nawieziono — — i około belek kilku ludzi robi toporami. —
— Wójcik! proszę się zatrzymać przed domem Jana Rykonia — wiecie, gdzie?
— Wiem, panienko, tylko to nam trochę z drogi.
— Wszystko jedno — mamy czas, wcześnie jeszcze.
— Słucham panienki.
Szczęśliwym trafem Jan był w domu, co mogło się nie zdarzyć, bo chłop był w zimie bardzo rozjezdny. I wczoraj dopiero powrócił z Warszawy od przyjaciela swego, pana Grodzkiego, do którego miał ciągłe interesy z okazji zakupu maszyn i narzędzi rolniczych dla siebie i dla gminy, a z przyjaźni korzystał w ten sposób, że kupował narzędzia po niebywale zniżonych cenach.
Wyszedł Jan z domu na widok zatrzymanych przed jego drzwiami sanek dworskich, uścisnął podaną rękę panienki, a do Magdy sam dłoń wyciągnął, bo nie śmiała pierwsza wyrywać się do po-