Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 202 —

tymowałem nawet ani siebie, ani syna. To tylko bróździ w pojęciu nowożytnych obowiązków obywatela.
— Tu mi dajesz kominka, panie Tomaszu! Nikt się nie wypiera pochodzenia od zacnych przodków. Nie zrobiłbyś pan tego dla przypodobania się owym ludowcom, których krytykujesz? Ręczę, że pan wiesz, jakiego używacie herbu?
— Oni się tam pieczętowali Nałęczem — uśmiechnął się Czemski.
— No więc? Masz pan wszystko, co składa szlachcica: piórka na hełmie i polską duszę w piersi. No, chodźmy na obiad, obywatelu Tomaszu. —
Bo już drzwi otworzono do sąsiedniej jadalni, gdzie bieliła się zastawa poczesna, a ze ściany spoglądał dziadek w staroświeckim mundurze.