Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 188 —

Zresztą, co ty wiesz o nim, dziecko? Kocha się na prawo i na lewo...
— Jakto?! — zawołała Mańka, blednąc.
— A tak sobie — — Ma na wsi jakąś... narzeczoną, chłopkę, a po świecie ogląda się za każdą ładną kobietą. Spotykam go w Kownatach, pokazuję mu koronkową robotę szlachecką — kręci mi nosem przez cały czas i zadurza się wreszcie w gospodyni domu! Chłopoman po wierzchu, a w gruncie rzeczy fircyk. Ulokowałaś też rarytnie swoje sympatje, Maniuś, proszę, proszę — —
Fulminowałby dalej, gdyby nie spostrzegł, że wielkie łzy, szybkie, jak deszcz wiosenny, spływały po twarzy Mańki.
— No, no, córuś! Nie jestem ludożercą. Wiesz, że dla ciebie żyję, dla ciebie pracuję; wiesz, że pragnę ci dogodzić we wszystkiem — chyba żebyś chciała kapitalnego głupstwa — — No, czy wierzysz, że ci nikt serdeczniej nie życzy?
— Wierzę, ojcze.
— „Ojcze?“ — możesz mnie i tak nazywać; nie jestem ci wujem. Musisz mi obiecać jedno, moja pani córko; że bez mojej wiedzy nie pryśniesz na żadne zebranie, nie będziesz się zmawiała i odmawiała. Masz przecie ojca, który i zrozumie, i poradzi.
— Jabym o wszystko się radziła, jak zawsze, ale odkąd-że tatusia nie widziałam? —
Broniecki chrząknął, pono się i zaczerwienił. Niewiadomo, kto bardziej nabroił w ostatnich dniach: on, czy córka?