Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 167 —

Nie był głupi, tylko inteligencję swą przystosowywał do zbyt pospolitych pragnień: chciał powierzchowną swą dystynkcją, raczej krawiecką, niż głębszą, zyskiwać sobie uznanie wszystkich naraz: dorożkarzy, kokot, paniczów — słowem, całego narodu, z którym obcował. Przystojny był — przyznawały to niektóre kobiety — gdyby nie te oczy, zbyt piękne, fałszywie szlachetne i pełne zagadkowej wyższości, Manieczka nie cierpiała tych oczu, szczerych tylko w zmysłowej propozycji, obrażających jej dumę dziewiczą; świadomość, że Leśniowolski jest „dobrą partją“, że stara się o jej rękę, że dużo osób, nawet najbliższych, życzliwie popiera jego zaloty, drażniła ją aż do gniewu. Dlatego tylko nie dała mu dotąd kosza, że przezorny Oleś nie wypowiadał się wyraźnie, darzył ją jakimś sentymentem, niby kuzynowskim (krewny był Obichowskich), i nie śpieszył się z oświadczynami. Przyszło dzisiaj Mańce do głowy okazać się bardziej łaskawą dla swego konkurenta, na wszelki wypadek.
— ...Więc może się pani da namówić na karuzel w maneżu? — w kostjumach Louis quinze — Poprowadzi nas hrabina Granowska z księciem Dołgorukim — będzie wspaniały!... Jakże, panno Manniu?
Manieczka nie cierpiała też wypieszczonego akcentu Leśniowolskiego. Raz już zwróciła jego uwagę, że imię jej zdrobniałe jest od wyrazu Marja, nie manna. Ale dzisiaj pominęła tę poprawkę i weszła w szczegóły propozycji:
— Czy trzebaby mieć amazonkę z tej epoki, czy zwyczajną, a tylko strój głowy?