Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 165 —

du w wielu umysłach i sercach, które mieliśmy za stracone. W szeregach bogatego ziemiaństwa, pośród ludzi znieprawionych przez tradycje wyzysku pracy włościanina i przez zamrocza klerykalizmu, zdarzają się dusze zdrowe i jasne, niepodejrzane o sobkostwo klasowe, pełne szczerości i ofiary. Sam poznałem takie siostry i towarzyszki, bo mówię o kobietach“...
Słuchałaby tak długo jego męskiego głosu, dźwięcznego, jak wiosenne gromy, patrzyłaby w oczy, odbijające daleką, umiłowaną wizję, a czasem złagodzone dla niej, w nią prosto mówiące. — — Poszłaby po tej przemowie z nim, gdziekolwiek on każe, pewna, że nie zawiedzie jej zapału, ani zaufania. — — Wtem — dreszcz elektryczny i mroźny zarazem: dzwonek policji do prywatnego mieszkania — oniemienie kilkudziesięciu zebranych osób — dobycie przez Stefana z zanadrza jakiegoś zeszytu, przygotowanego na wypadek, rozpoczęcie czytania zgoła innego przedmiotu — wejście paru urzędników i żandarmów — cisza — groźne zapytania i krótkie odpowiedzi, dźwięczące jednak Podobnie do nabijania broni — strach i gniew — zapisywanie nazwisk.
— Marja Broniecka, córka obywatela — wymieniła pierwszy raz w życiu Manieczka swe nazwisko przed policją, a uczyniła to tak jasno i twardo, że Stefan, na którego w tej chwili spojrzała, zmarszczył czoło po bohatersku, a oczyma roziskrzonemi powiedział niezawodnie, że ją kocha — —
Rozpłakała się dopiero wtedy, gdy samotna spieszyła do domu w zakrytej dorożce. I dosięgła