kunki i z ciekawości, rozmówić się gruntownie z Mańką.
Nastąpiła ta rozmowa zaraz po śniadaniu dnia czwartkowego, wyznaczonego na regularne przyjęcia pani Obichowskiej.
— Powiedz mi, Mamuś, otwarcie, jak starszej przyjaciółce, czy nie byłaś czasem na tem zebraniu, przerwanem przez policję, o którem wszyscy dziś mówią?
— Byłam, ciociu — odrzekła bez wahania panna.
— Masz tobie! poco?!
Pani Rozalja nie była bynajmniej trwożliwa, przejrzała też prędko w myśli swe wpływy i stosunki, zapewniające, w razie potrzeby, wykręcenie siostrzenicy od odpowiedzialności za czyn nierozważny. Ale ubódł starszą, dobrą krewną brak zaufania, okazany jej przez Mańkę.
— Więc pocóż bez mojej wiedzy, ani ojca? — —
— Bo możeby ciocia nie pozwoliła, a ja musiałam tam być.
— Jaka to pilna potrzeba?
— Nie można ciągle żyć w salonie; gdzieindziej są rzeczy bardziej zajmujące.
— Maniuś, Maniuś! Ja nie jestem taka stara, jak ci się zdaje. Wszystko rozumiem, poszłabym może z tobą... ale trzeba przecież choć zapytać ludzi doświadczeńszych i z twojego towarzystwa! Oleś Leśniowolski pewnoby ci nie pozwolił.
— Ten ananas ma mi co pozwalać?!
Zaczerwieniła się nie ze wstydu, lecz z rozdrażnienia.
Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/170
Wygląd
Ta strona została przepisana.
— 162 —