Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 134 —

pracy dla wspólnego postępu... Czy nie jest pan tego zdania?
— Z panią zgodziłbym się łatwo — odrzekł Czemski wzruszony i pocałował w rękę panią Jadwigę.
Doleciał gwar od dworu, który ciągle był blisko miejsca przechadzki, niewielkiego ogrodu. Jerzy Godziemba powracał bryczką z wczesnego objazdu gospodarstwa, a naprzeciw niemu wyszła kilku mężczyzn, wypoczętych, rumianych, na czele Broniecki.
— Należy się nam śniadanie — rzekła pani Jadwiga — trzeba wracać do domu.
— Szkoda! — wyrwało się Czemskiemu — nawet o szkole rolniczej rozmawia się lepiej w ogrodzie i z panią.
— Jednak we dwoje nie poprowadzimy tej szkoły i to jeszcze u pana, w Łowickiem. Musicie się porozumieć w gronie męskiem. To tak łatwo, panie Czemski, między dobrymi ludźmi, którzy wszyscy pragną ogólnego pożytku — trochę tylko ustępstw z miłości własnej.
Spojrzała mu w oczy przymilnie, jakby prosząc o coś dla siebie — i Czemski wracał do dworku, pełen chęci pojednawczych.
Sama pogoda narajała chęci podobne; słońce, już wyniosłe, przesiewało przez wierzchołki drzew łagodne, roztańczone światło, w którem podstarzałe domostwo uśmiechało się blademi licami ścian i łyskało siwiejącą czupryną gontowego dachu. Rzeźwy poranek schyłku lata był jeszcze radosny, kryształowy, pełen świergotu ptaków. Szlachta na