Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 125 —

— Ale raport podał?
— Jakiś tam niewinny, o ogólnem wrzeniu umysłów w powiecie, bez nazwisk. Dużo się z niego władze wyższe dowiedziały!
Dzwonek wołał znowu do sali obrad, gdzie miał jeszcze nastąpić referat teoretyczny, więc Broniecki zauważył trochę niecierpliwie:
— Pora obiadowa, kiszki marsza grają, a wy znowu rozpoczynacie sejmikowanie. Niech was nie znam, jacy wy tu cnotliwi!
Ale właśnie Godziemba zbliżył się do Bronieckiego i Czemskiego z propozycją, żeby pominęli odczyt popularny i podążyli zaraz do Modrzewca, odległego o kilka wiorst, na obiad. — Godziemba, jako prezes, musi dosiedzieć do końca zebrania i obiad zje później; pani Godziembina przyjmie gości, obiad zaś gotów, o czem w tej chwili telefonowano z Modrzewca.
Broniecki nie dał się prosić ani chwili, pociągnął za sobą Czemskiego i paru innnych.
— Cieszę się, że cię tu widzę, panie Stefanie — rzekł, klepiąc Czemskiego po żebrach. — Zechciej rzucić oczkiem na koronkową robotę tutejszych ziemian — —
Czemski nie chcąc dyskutować wobec paru nieznajomych, odpowiedział wymijająco:
— Pan Godziemba ma projekt założenia w Niespusze szkoły rolniczej dla włościan. Dlatego przyjechałem.
— Wiem, wiem! Pogadamy o tem wieczorkiem i jutro, ale już swobodniej, w mniejszem kółku i po przepłukaniu gardziołka.