Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   303   —

— Niech wie, że nie do byle kogo przyjechał.
— Chce go stryj olśnić tą czeczotkową kanapą?
— Niedobrze mnie rozumiesz. Życzliwym cudzoziemcom trzeba pokazywać nasze dobre strony, o ile to możliwe; dać im wrażenie starej cywilizacji, której mamy tradycje, chociaż zagłuszone.
— Jeżeli stryj myśli, że on nie widział lepszych pokojów w Amsterdamie, albo w Hadze, gdzie każdy dom jest wypieszczony i lśniący od czystości, jak zabawka z delfckiej porcelany! Tymczasem tej rudery nie doprowadziliśmy jeszcze do minimalnego porządku.
— To mu się objaśni. Wojna — rabunki, przejęcie majątku od niedbałego poprzednika. Ale niech zobaczy, że niegdyś tu coś było... że ktoś tu mieszkał cywilizowany... Naprzykład ta para sztychów z 18-go wieku — — albo to biureczko z inkrustacją, roboty gdańskiej. — — On się na tem pozna.
Edwin potakiwał i chwalił, ale myślał w duchu, że stryj ulega manji oceniania najdrobniejszych poczynań ze stanowiska ich wartości społecznej. Jakiego tam wyobrażenia nabierze o nas Holender, że mu pokażemy trochę lepszych gratów? Żeby mu dać ser lepszy od holenderskiego — rozumiem.