Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   288   —

Wychynął jeździec, przychylony do, szyi znerwowanego konia, który rwał się do galopa. Ale Szaropolski, jeździec doskonały, wyprostował się zaraz za drzwiami, zasiadł głęboko w siodle, zatoczył koniem swobodnie i opanowanym już galopem skierował się ku szosie, na której długo jeszcze migał przez drzewa.
Joachim, śledzący niespokojnie przebieg zatargu przed stajnią, gdy zobaczył, że Edwin wyskoczył z awantury bez szwanku, uczynił krzyż w powietrzu za rozpędzonym jeźdźcom i powrócił do domu.
Zaległa w Znojnie przykra cisza. Znudziło się nawet ptakom śpiewać nad krainą — może dlatego, że ich nikt nie słuchał. Wałęsało się jednak mnóstwo ludzi po folwarku i około dworu, bo nikt nie poszedł w pole. Dzień miał być roboczy, siewny. Fornale i parobcy łazili ponuro, z zamąconem sumieniem, bo nie zdążyli jeszcze nabrać niezłomnego przekonania do celowości strajku, a i zabrakło im moralnego dowódcy. Osiński opuścił ich wcześniej nawet, niż uprzednio zapowiedział.
Gdy mu przekładali, że tu potrzebny, choćby do powrotu dziedzica, który niewiadomo co z sobą przywiezie? — może kozaków?...
— Głupiś? Kozaków od kiedy już niema?
— To czerwoną straż. Lepsi to od kozaków? Osiński odpowiadał, że mu pilno do są-