Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   273   —

wet marzyć; bo koleje żelazne ledwie się ruszały i zaprowadzono cła „ochronne“ od meljoracji.
Joachim zrzędził, utyskiwał, ironizował, ale nie tak już nienawistnie, jak w Cudnie, owszem — wyrozumiale i troskliwie. Nie zamykał jednak oczu na ogrom przeszkód zalegających na drodze do zupełnego urządzenia Znojna. Wyliczał je szczegółowo, szukając zarazem usilnie sposobów zaradczych. Odpowiadał Edwin:
— Od tego punktu, w którym zastaliśmy Znojno, idziemy całą parą naprzód; byleby ani kroku wstecz. Za przeszłość nie jesteśmy odpowiedzialni.
— Masz słuszność. Ale przyszłości nie trzymamy też w garści. Aby iść skutecznie ku lepszemu, trzeba iść ławą z calem społeczeństwem; jednostki nie daleko mogą wyprzedzić szereg, zwłaszcza w pracy ekonomicznej. A z takimi, jak nasi, towarzyszami pracy! — skrzywił się stary zgryźliwie.
— Mówi stryj o sąsiadach, czy o parobkach?
— Tymczasem o parobkach. Pracują coraz gorzej — a tu najważniejszy okres wiosenny — siewy!
— Sądziłem, że się udobruchali po ostatnich naszych zarządzeniach?
— Gdzie tam!