Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   235   —

— Nie, proszę pani, nie — odrzekła służąca ze szczerym smutkiem.
Marusia, której Lodzia trefiła włosy, spojrzała na obraz swej kamerystki odbity w lustrze:
— Wy sobie dużo rzeczy mówiliście, Lodziu.
— Naturalnie, że dużo — przecie pan nic miał tu inszej usługi. — Niech się pani nie kręci, bo zadrę...
— To ty coś kręcisz, Lodziu. Gadaliście czasem do trzeciej w nocy. Już ja wiem więcej, niż ci się zdaje.
— Ee, pani zaraz tam! — Bo pan ma swoje przyzwyczajenia, pije herbatę w nocy. Przecie zawsze chodziłam tam z imbrykiem.
— Ciepła woda do niczego nie przeszkadza — odparła figlarnie Marusia.
Służącej bruździł bardzo w dyplomacji jeden powabny defekt: rumieniła się łatwo.
— Ja pani wcale nie uczeszę, jeżeli będzie zadzierała na mnie głowę.
— No już, już — przestanę cię prześladować.
Panna Malankowska ceniła swą kamerystkę, gdyż była zręczna, szykowna, wesoła i starczyła za towarzystwo, w braku lepszego. Również Lodzia lubiła swą panią za uprzejmość, rozrzutność i „dobre miejsce“, gdyż zarabiała sporo, od pani i od gości, bez zbytniej pracy. Ale od czasu za-