Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   202   —

zastygłej fabryce, przy której gwarzyła tylko damska oficynka wróblim świegotem. Najznośniejszy był mu jeszcze świegot Lodzi, ale i ten do podnioślejszego szczęścia nie wystarczał. Edwin był jednak twardy i nic pozwalał sobie na spleen, chociaż choroba to angielska. Nudził się regularnie, systematycznie. Odmierzał sumiennie czas przeznaczony dla Lodzi poświęcony studjowaniu literatury, przykrojony do minimalnych wymagań grzeczności dla panny Malankowskiej. Czasem zajrzał do stryja Joachima, czasem bił się na florety ze swym zaufanym Holendrem, który też nie miał nic lepszego do roboty.
Ale przecie miał nadzieję w Bogu i w rachunku prawdopodobieństw, że kiedyś, od nowego roku, po nowym roku, w najgorszym razie od wiosny coś się przecie żywego stanie w Cudnie oprócz burd urządzanych przez czerwoną straż, rekwizycji lokalów dla potrzeb nikomu niepotrzebnego rządu i kodyfikacji praw proletarjatu, których zresztą nikt nie brał bardzo na serjo.
Rozrywki były tak rzadkie, że Edwin z pewną rozkoszą ubierał się we frak późnym wieczorem dnia 31 grudnia, aby wziąć udział w powitaniu nowego roku u panny Marusi. Zebranie zapowiadało się wyjątkowo ciekawie, gdyż miał się zjawić na niem autentyczny Anglik, mister Coach, zapędzony do Cudna przez jakieś