Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   200   —

— Teraz rozumiem. Pójdę do pani na powitanie roku.
— Ma być sporo gości o północy.
Była to jedna z zapóźnionych gawęd, które weszły we zwyczaj. Z dzisiejszej wyniósł Szaropolski parę potrzebnych ostrzeżeń i jedno zastanawiające odkrycie. Zdanie Lodzi o kwestji żydowskiej było niby tłumaczeniem wywodów Joachima na język prostszy, ludowy. Tamto płynęło z górnych dziedzin myśli, to wytryskiwało samorzutnie z ziemi. Tę zgodność trudno było przypisać rozpowszechnieniu jednej nauki lub propagandy. Zgodę tłumaczyła dużo jaśniej jedność instynktu rasy.
Z powodu bezczynności świątecznej Edwin skazany był na domatorstwo. W trzeci dzień świąt próbował wycieczki do środka miasta i zastał w niem otwarte sklepy spożywcze, które go tymczasem mało obchodziły. Inne były przeważnie zamknięte, albo uchylały leniwie pół okien, niby ociężałe powieki, obiecujące sobie jeszcze sen aż do drugiego dnia po nowym roku. Najpotrzebniejsze urzędy pracowały po parę godzin ze złym humorem, że to ludziom nie dają spokoju, choćby przez święta. Mało nawet kto do nich się kwapił, wiedziano bowiem z doświadczenia, że interesy traktowano tylko z łaski i dla proporcji, ale załatwienie ich odkładano