Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   132   —

skretne zapukanie. — Co znowu?! — poruszył się żywo i przygładził włosy rękami.
— Kto tam? — zapytał głośno.
— Pani kazała przynieść panu dzień dobry i kawę.
— Aha... panna Lodzia. Dziękuję. Proszę postawić tam kawę za drzwiami.
— Kiedy tu niema na czem.
— To proszę wejść. Chowam się pod kołdrę.
Uchyliły się drzwi i fertyczna panna służąca weszła z tacą, postawiła ją na stole, poczem znikła pędem, prowokującym do pogoni. Edwin narzucił poranne ubranie i zabrał się do kawy, która okazała się wyborną, ze śmietanką, z masłem i ze świeżemi bułeczkami. Wkrótce zjawił się Marcin, niosąc dwa dzbany wody, zimnej i ciepłej.
— Czy Marcin już gdzieś komuś usługiwał?
— Ej nie. To pani tak mi wczoraj przykazała.
— Bardzo dobrze — tego właśnie potrzeba. A teraz niech mi kto wyczyści buty. Z ubraniem sam sobie poradzę.
— Pani kazała zanieść wszystko do siebie. Panna Lodzia umie pucować na glanc.
— Niech i tak będzie.
Poczuł się wziętym w regularną opiekę. Śmiesznie byłoby od niej się bronić narazie, wypadało tylko w przyszłości zagwarantować swą