Strona:Józef Rostafiński - Jechać, czy nie jechać w Tatry.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
25

ra subjektywnie jest posępna. Wobec tej przeważającej szarej barwy brak nam zieloności, a raczej wrażenia, jakie sprawia bujna roślinność. Widok bowiem ziół i drzew, wybiegających w górę, pociąga za sobą myśl swobodną. A to, czem martwa przyroda zwykła nas uspokajać na równinie, jej bezwładność, spoczynek i całość, w drobnych nawet częściach, ginie tu pod wrażeniem złomów, wywołujących wręcz odwrotnie myśl ścierania się sił i zwycięztwa brutalnego gwałtu. Nareszcie ta wielkość, która nie dozwala się objąć i przygnębia. Wybornie oddał to Asnyk mówiąc:

Wszystko tu do ostrego tonu się nagina:
Poszarpane gór grzbiety, wody co czernieją,
Skały, wiszące śniegi, zarośla, mgła sina.....
Wszędzie surowa wielkość, przed którą maleją
Sny człowieka, co staje jak mała dziecina,
Przed skamieniałą dawnych bogów epopeją!

(Morskie Oko, Sonet II. 124).

Pierwsze wrażenie, jakie odbieramy u stóp gór, zachowuje się a nawet potęguje w ciemnych dolinach, gdzie człowiekowi się zdaje, że go coś tam dusi, że te wirchy, które go otaczają sprzęgiem swych granitowych piersi, będą coraz bardziej ścieśniać swe ramiona i zduszą go nareszcie; gdzie człowiek mimowoli wzdycha do bardziej otwartego miejsca, do powietrza, swobody. Inaczej, jeżeli się na szczyt dostanie. Już samo wchodzenie jest dlań przyjemnością. Pokonywanie