Strona:Józef Piłsudski - Moje pierwsze boje (1925).djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zachodzie zacicha. Po głowie chodzą same wątpliwości, najczarniejsze przypuszczenia i supozycje.
Aha! kilka strzałów na południu. Wsłuchuję się; nic — cisza znowu zupełna. Po chwili meldunek: „Na południu, po drodze, idącej z Czapel na zachód, przeciągała jakaś kolumna z ciężkiemi wozami, może artylerją, po zmierzchu w lesie nie rozpoznano, słychać było rosyjską rozmowę. Nasi ostrzelali oddział nieprzyjacielski, powstało jakieś duże zamieszanie w kolumnie, wszystko zaczęło się cofać zpowrotem na wschód. Teraz droga wolna!“
Tak więc — myślę — tłumaczy się zagadka, dlaczego niema meldunków, poprostu patrol południowy teraz jest od nas odcięty we Władysławie, może rozbity i rozproszony. Czapelski tak samo!
Przyśpieszać wymarsz! Błyska mi myśl, by śpiesznie wymaszerować i iść za cofającą się kolumną w stronę Czapel. Moskale są już i tak w strachu, gdy się cofają; gdyby się zatrzymali, to im ten strach powiększę. W każdym razie pierwsza walka z już zdemoralizowanym, cofającym się nieprzyjacielem.
„Czy gotowi tam do wymarszu? Posłać ordynansów z rozkazem o pośpiech. Zapowiedzieć Śmigłemu, że zaraz do niego przychodzę. Zaraz powinniśmy maszerować!“
Rzucam rozkazy, pali mnie poprostu ziemia pod stopami, nie mogę sobie znaleźć miejsca. Sztab w szacunku dla mego rozdrażnienia zachowuje się cicho, co jeszcze bardziej mnie drażni. Jestem tak zły, tak wściekły, że biłbym kogo z rozkoszą i zadowoleniem. I to piekielne pragnienie! Piłbym i piłbym bez końca, przeplatając picie papierosami.
Meldunek od Śmigłego — za chwilę będzie gotów. Za chwilę! Ach te marudy z III-go bataljonu! Nigdy na czas, zawsze się spóźnią! Słyszę na dworze chlupot nóg końskich i głosy: „Czy tu Komendant?“
Wchodzi oficer ułanów. Zabłocony, trochę blady.
— Skąd?
„Z Czapel, Obywatelu Komendancie!“
— Cóż tam?
„Moskale! Przyszli z Miechowa, musiałem się wycofać!“
— Opowiadajcie!