Strona:Józef Piłsudski - Moje pierwsze boje (1925).djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miasta od nieprzyjaciela. Jeden z tych wielu filozofów-dłubinosków, jak ich nazywałem, którzy w początku wojny lubili się gapić, rozkoszując się filozoficznie swobodnem życiem żołnierskiem, którego dotąd nie znali. Otóż ten żołnierz doczekał pod Kielcami przyjścia Moskali, widział ich, oglądał, potem udał się do okolicznych mieszkańców, którzy go nakarmili i przebrali za wiejskiego chłopaka. W tem przebraniu powędrował za nami. Gdy przeszedł pod Morawicą forpoczty rosyjskie, dobrodusznie pożegnały go one uderzeniem nahajki po plecach. Dotarł wreszcie do Grabki, do oddziału i teraz właśnie meldował mi swoje spostrzeżenia. Twierdził, że do Kielc przyszła „czarna sotnia“.
— Jaka czarna secina? — pytam — czy to byli ludzie cywilni?
— „Nie, Obywatelu Komendancie! Nie cywilni, wojsko“.
— Więc jakaż to czarna sotnia? Dlaczego tak to wojsko nazywacie?
— „Jakże, Obywatelu Komendancie! Czarna sotnia, napewno. I konie były czarne i mundury i spodnie też czarne! Widziałem na własne oczy. Tylko srebrne galoniki mieli na spodniach, reszta wszystko czarne, nawet konie!“
Uśmiałem się serdecznie. Jeden z pułków rosyjskich, zdaje się, huzarskich tak właśnie jest umundurowany, a mój Podgórzanin, który tyle czytał o okrucieństwach „czarnej sotni“ w Rosji, uznał natychmiast tych huzarów za okrutną awangardę rosyjską, idącą wywierać w Kielcach zemstę na strzelcach.
Powtarzam, nieba nie były łaskawe: ani od Staszowa kozacy, ani od Kielc i Morawicy „czarna sotnia“ nie ukazała się wcale, aby dać mi satysfakcję boju w Królestwie, a wyznaczony czas wymarszu zbliżył się. Jeszcze chwilka oczekiwania i opuściliśmy Grabie, maszerując ociężałym marszem ku Wiśle. Marsz i tym razem był ciężki, powietrze duszne, parne, przeddeszczowe. Jakoż, gdyśmy pod wieczór zbliżali się do Stopnicy, lunął deszcz, zmieniając drogę w brudne lepkie błoto. Do miasta wchodziliśmy, gdy już ściemniało zupełnie.
Po wysłuchaniu raportu o rozkwaterowaniu wojska, wyszedłem na rynek. Plac, jak w Chmielniku, był zapchany taborami — konie wyprzężone chrupały owies i siano, na wozach, nakryci derami, leżeli woźnice, w ogromnej części miejscowi