Strona:Józef Korzeniowski - Karpaccy górale.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Żołnierz wchodzi i mówi z oficerem.

Oficer. Stary jakiś opryszek sam się oddał w ręce nasze i prosi, żeby go wpuścić.
Komisarz. Niech wnijdzie! Żołnierz wpuszcza Maksyma, który z obłąkanym wzrokiem idzie prosto do Antosia.
Maksym. Antosiu!
Antoś. Ha! to ty! — gdzie Prakseda? — nie poznała mnie.
Maksym. Wiem.
Antoś. Gdzież ona?
Maksym. Prakseda na dnie Czeremoszu.
Antoś. Sama się rzuciła?
Maksym. Nie.
Antoś. Któż ją tam strącił? — ty?
Maksym. Ja.
Antoś. Dziękuję ci, bracie! Postępuje spokojnie naprzód z pokorą. Panie komisarzu! wszyscy moi są już w miejscu bezpiecznem. Czas i mnie w drogę.

Zasłona spada.