Strona:Józef Korzeniowski - Karpaccy górale.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cygiera dobrej wódeczki. My tu sobie z feldfeblem pociągniem i pogadamy. — I ja to kiedyś byłem żołnierzem. Po Italii, po Węgrzech, po Tyrolu, wszędzie mię dyabeł nosił.
Feldfebel podaje mu rękę. Kolega!
Maksym uderza. Kolega, panie bracie! — Teraz toporem buduję chaty, a dawniej bagnetem niejedną rozebrałem.
Feldfebel pokazuje laską na karabin. Więc i to znajomy?
Maksym. Przyjaciel, krewny. Bierze karabin i stawia do nogi. Ano spróbuj, czy nie zapomniałem?
Feldfebel wstaje. Hab acht! ins Gewehr[1] itd. Skończywszy mustrę, ściska Maksyma. Nu, kolega! Saperment! siadaj, stary! — napijem się razem i pogadamy. Dawno ci dali abszyt?[2].
Maksym. Latek z pięć. — W ręce wasze! — To regiment księcia Lichtensztejna?
Feldfebel. Batalion karabinierów.
Maksym. W swojej kompanii, panie feldfebel, znasz wszystkich żołnierzy?
Feldfebel. Saperment! jakiżby ja był feldfebel? Ja tu kapitan i porucznik. Jak moje pięć palców, tak znam każdego od nóg do głowy.
Maksym. Niema tu czasem w waszej kompanii?.... ale w ręce wasze!
Feldfebel. Dziękuję — a kogo?
Maksym. Młodego żołnierza....
Feldfebel. U nas wszyscy młodzi. Porucznikowi, prawda, skończyło się wczoraj lat sześćdziesiąt, ale zresztą chłopcy, jak struny. Jak staną w linii, jest na co spojrzeć. — A jak się nazywa?
Prakseda do siebie. Ach! Boże mój.

Maksym. Antoni Rewizorczuk.

  1. Baczność! do ataku broń! (niem.).
  2. Uwolnienie (z wojska).