Przejdź do zawartości

Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
CZAROWIC

— Dyć wiem.

(Dzwonek się rozległ i pierzchła Nastka. Idą ku szkole gromadki, grupy, konie, pojazdy, tańczące koła. Znowu cisza. Za chwilę wieczorny śpiew. Gwar. Szkoła pustoszeje. Dzieci idą do domu parami, grupami, tłumnemi orszaki. Słychać jeszcze ich głosy, okrzyki. Coraz dalej. Michałek, syn Osta, chłopiec czternastoletni, i Oleś, syn Anzelma, piętnastoletni, wchodzą zwolna na plac przed werandą szkolną. Każdy z nich niesie pudełko ze skrzypcami i nuty. Ustawili pudła instrumentów na zewnętrznych schodach szkoły. Rozmawiają żywo, nie widząc chwilowo Czarowica. Grupami nadchodzą chłopcy starsi i młodsi od Michałka i Olesia, koledzy ich, uczniowie szkoły czterooddziałowej, stojącej na wzgórzu. Wszyscy wśród figlów, rozmów i hałasu gromadzą się na werandzie. Michał i Oleś idą powoli w ogród. Spostrzegają Czarowica)
CZAROWIC

— Dobry wieczór panom muzykusom!

OLEŚ

— Dobry wieczór panu!

MICHAŁEK

— Dobry wieczór!

CZAROWIC

— Dziś lekcya śpiewu?

OLEŚ

— Zaraz będzie.

CZAROWIC

— A gdzież pan Szczypiorek?