Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
SPRAWA CZWARTA.

(Czarowic siedzi wysoko na kamiennym występie ponad najcudniejszem morzem południa. Zgruchotane odłamy granitowej calizny gór lezą wielkiemi bryłami daleko i blisko, w falach i na wybrzeżu. Wieczna praca morza w tafle połupała najtwardsze z nich, wyżłobiła podskalne lochy, wyżarła głębokie misy, w których cuchnące schną kałuże. Rudozielone, ślepe, jak wybite oczy, śnią tam nieprzespanie w pośród wiecznego chaosu. Wilgoć rozprowadziła tu i owdzie porost ciemny w wygryzionych szwach. Ubogi, szorstki mech, suche piołuny i łyka, ostre, jak szydła, tulą się wyżej. Nad głową Czarowica wznosi się skała o kolorze ognia i głowni spalonej, obłoków dosięgająca wierzchołkiem. Wąwozy w niej, pieczary i czeluście, przepęknięcia zielone i krwawe, smugi cieliste i wyłomy, łupane w sednie góry okrucieństwem młota czasu. Widok jej narzuca się oczom, jakoby materyalny wizerunek śmierci, a jednak wtłacza w duszę opór i gniew. Ani jedna już tam nie czepia się trawka. Tylko osędziały mech chyłkiem pełza w zaciekach. U samego podnóża odsłania się z pod wody czarny pień skały, obwieszony kudłami jasnozielonych porostów. Na cyplu, najdalej ze skalnego lądu wysuniętym, — jakgdyby legenda szumiących wiecznie mórz o tajemniczych lądach na wysokości, jakoby śpiew czarodziejski lądów o wiecznem morzu, wyrywający się w niebiosa — trzy strzeliste, czarne, nieśmiertelnie piękne cyprysy. Morze wokoło wyspy. Obszerniejsze, niż wzrok człowieka, rozpostarcie wód, — lustro nieskończoności i zwierciadło duszy czującej. Białopienne fale lecą ku wyspie z daleka, — bieguny w głuchych samotniach wieczności przez wicher wykołysane. Uderzając o twarde, białe dno, zielone wełny morza, które przenigdy dna nie zaznały, skręcają się w kłęby, wzdymają w banie, tarzają się, wiją i kipią. Połysk pian zrasta się w jedno, w śnieżysty wy-