Przejdź do zawartości

Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
PAN ŁYSIEJĄCY

— Bagatela! — Ślaz.

DZIENNIKARZ ŚLAZ

— Koncert waszej ekstazy myśmy nareszcie zdołali zagłuszyć naszym protestem rozsądku i dobrego smaku. Nie damy się już nigdy włóczyć przez oszalałe menady i opluwać przez legiony histeryków i histeryczek.

PAN Z UCZERNIONYMI WĄSAMI

— Znakomicie! Poprostu aksyomaty.
PAN ROZTARGNIONY
— A kto to mówi tak dużo?

PAN Z ZAROSTEM

— Jakto? Nie wiesz? Toż to sam Ślaz.

PAN ROZTARGNIONY

— Sam Ślaz? A cóż to za jeden?

PAN ŁYSIEJĄCY

— No, Ślaz, publicysta, pisarz, dziennikarz.

PAN STARSZY

— Pokażcie mi tego Ślaza, niechże go zobaczę i usłyszę.

DZIENNIKARZ ŚLAZ

— Można dziś już rozpocząć dyskusyę z jaką taką przynajmniej nadzieją, że w pijanem do niedawna społeczeństwie logika odzyskała swe prawa...