Przejdź do zawartości

Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
CZAROWIC (groźnie)

— Gorycz mówi.

PRELEGENT

— Och, ta uroczysta, bezsilna gorycz wasza, którą po nieszczęsnej ziemi obnosicie, jak upadła dziewczyna swój bezwstyd, — nie umiejąc nic nowego wskrzesić, nic mocnego związać!...

CZAROWIC

— Lepiej jest obnosić pajęczynę obłudy, zalepiać nią po staremu rany wygniłe. Należy być młodym Tobiasza synem, wyszukać żółć we wnętrznościach ryby i żółcią trzeć oczy ślepego ojca, żeby światło ujrzały. Niewola leży w nas samych. Niewola leży w ruchu ręki twej, kiedyś obraz niemiły odepchnął...

(Za szopą, w nocy, daleko słychać urwany, niespokojny krzyk. Chłopiec wiejski, dwudziestoletni, Grzegorz Wójcik, bez czapki, z roztrzepanymi włosami, wbiega do szopy, wołając)
GRZEGORZ

— Kozacy we wsi!

PRELEGENT

— Spokojnie! Bóg zapłać, Grzesiu, za ostrzeżenie. Mamy papier, zezwalający na odczyt...

GRZEGORZ

— Pytali się o drogę do szopy. Pokazałem im w inną stronę. Ale tu trafią.