Przejdź do zawartości

Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

banalnemi monumentalnościami, wspomnij im o Polsce... Szwoleżery, kosyniery, krakusy... Granice, celnicy, fortece, straż. Więzienia. Kajdany, ministrowie, agenci dyplomatyczni i mnóstwo deputatów. Racye stanu i stany posiadania... Czyś słyszał dobrze, jak stęka w pracy, jak hula, wyje z bólu, jak wyjawia głupotę swoją polski chłop z cuchnących, dzikich wsi, — jak się wije w męczarni przez całe psie swoje życie i jak zdycha przy stalowym kadłubie maszyny, gilotynie swojej, — polski robotnik? Oto jest moja Polska. Ona wyjdzie z ciemnicy do niezmierzonych, boskich prac.

CZAROWIC

— Wieczna wasza „dyktatura“ proletaryatu. Somnia vigilantium. Jakże się ta dyktatura dokonać może podczas panowania moskiewskich sołdatów?

ZAGOZDA

— Nie chciałbym widzieć dyktatury sołdatów z białymi orłami na kaszkietach. Ty śnij o nich na jawie. Jestem już znużony — będę spał.

CZAROWIC

— Śpij. Ja nie mogę.

(Zagozda kładzie się na swem łóżku, okrywa z głową. Czarowic błądzi po celi, z kąta w kąt, po wydeptanej przekątnej linii, usiłując stąpać na palcach i tłumić pobrzęk kajdanów. Spostrzegłszy, że Zagozda twardo zasnął, staje przy oknie i długo patrzy w nocne niebo przez górne szyby. Czepia się rękami krat).

— Czemu ty płaczesz, ślepa szybo, czemu ty wzdychasz, głuchy murze? Słaniasz się za mną, cieniu śniady, wstępu-