Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
GŁOSY

— Sędzio! Połóż na sprawiedliwej szali pracę naszą skradzioną, męstwo nasze nadaremne i wytrzymałość naszego cierpienia...

BOŻYSZCZE

— Ja, który jestem prokuratorem, obrońcą, sędzią i katem własnego serca — stoję u szubienicy.

GŁOSY

— Ty, któryś jest wiekuistą żądzą wszystkości, któryś jest wieczny głód, daremnie pożądający, któryś jest bunt, głęboko ukryty — ratuj serca zemdlałe!

BOŻYSZCZE

— O, rodzie ludzki! Nie mogę stać się niczem innem, jeno człowiekiem. Widziałem był wszystko złe, które was od wieków pożera. Nienawidzę złego, które w was jest, aczkolwiek przez wieki patrzenia w złe zrozumiałem, ja, lekarz waszej natury, że jest ono twardem i grubem nasieniem, z którego, gdy minie długa zima, i wiosna wasza nastanie, dobro wypuści kły. Spoglądam teraz w jaskinię wyolbrzymiałą, jak otworzelisko wielkiego oceanu, gdzie leży głuchy sen waszego żywota. Chcę, żeby się przed okiem bezsennem otworzył zaczarowany sen ludzkiego żywota, jakoby się serce własne otworzyło moje. Na dnie niedocieczonem, z kamiennego krzesiwa błyska znicz, wykrzesany ramieniem nigdy nie wypoczywającej siły życia, — wola, — nasienie i owoc miliona podźwignień trudu i miliona ciosów cierpienia.