Przejdź do zawartości

Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miał moich doświadczeń, nie przeżył moich mąk, nie miał mojego rozumu.

(Schyla się nisko i szepce)

— Ten chłopiec miał ośmnaście lat. Nie miał syna.

BOŻYSZCZE

— Powiem ci wnet prawdę o synu. Mów jeszcze.

ANZELM

— Poniosły się w noc oczy moje, jak migotanie piorunu. Na kogo padły moje oczy straszliwe, ten umierał, jeślim weń rzucił toporem niełaski. A kogo wzięły w zmiłowanie i ułaskawiły oczy moje, tegom skinieniem w progi życia wracał. Szły za mną modlitwy ułaskawionego, błogosławiły me imię i całowały piasek, po którym przeszedłem. Ten kraj, którym sobie z niczego wytężeniem woli utworzył, stał się mojem mocarstwem. Państwo moje było szerokie, jak Rosya, wysokie, jak niebo, głębokie, jak piekło. Stałem się równy Bogu i szatanowi.

BOŻYSZCZE

— Stałeś się równy własnemu złudzeniu, a własne złudzenie mierzyłeś gruczołem mózgu.

ANZELM

— Uczułem jakgdyby skrzydła drapieżnego kondora, wrośnięte w moje ramiona. Któryż to władzca był tak wszechpotężny, jak byłem ja, kondor reakcyi? Car tylko tego śmiercią karał, kogo ja na śmierć spojrzeniem skazałem.