Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

giej mniejszej łóżko księże, wązkie, twarde, skrzynia okuta żelazem, szabla z gromnicą i wiankiem święconym nad głowami na makacie, stara rusznica w kącie, torba borsucza na kołku, książka od nabożeństwa u łóżka. A każdy sprzęt tak czysty, tak otarty, świecący, jakby nowy i wczoraj dopiero postawiony; na starych nie znać zużycia, nie widać wieku; każda rzecz w swojem miejscu nieodmiennie, nieporuszenie.
I życie starca jak jego mieszkanie jednostajne, metodyczne, dniem do dnia podobne.
Zbliżając się do domu, w którym miał się jeden z najważniejszych wypadków życia rozstrzygnąć, żebrak na chwilę tylko zaląkł się, zapragnął stanowczą chwilę oddalić, potem nabrał odwagi i posunął ku wejściu.
Pana Czuryły nie było, wedle zwyczaju modlił się jeszcze w blizkim kościele. Żebrak nsiadł na wschodach, oczekiwał nań. Około południa ujrzał zmierzającego z namarszczoną brwią ku domowi. Zbliżając się postrzegł stary siedzącego żebraka, wlepił weń oczy i dobywszy kaletki, pośpieszył rzucić grosz.
Litownik powstał brząkając łańcuchem, podziękował, ale nie ustąpił.
— Idź z Bogiem, rzekł mu Czuryło.
— Nie za jałmużną przyszedłem do was, odpowiedział żebrak.
Siwe brwi starca namarszczyły się.
— Czego chcesz? spytał.
— Pozwólcie mi wejść.
Zastanowił się chwilę ojciec, dobył klucza na rzemyku i toczonym wałeczku uczepionego, otworzył powoli mieszkanie i zimno rzekł wprowadzając Litownika:
— Otrzyj nogi na słomiance.