Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przybył do Krakowa Czuryło i opowiedziawszy się wedle zwyczaju w gospodzie Bractwa Miłosierdzia, jako Litownik, z łańcucha okruchem, począł ulice stolicy przebiegać.
Nie potrzebujemy dodawać, że żebrak spotkany u drzwi księcia przez Annę, przesiadujący koło jej domu, był Czuryło.
Odarty, zmieniony, zawsze się spodziewał że prędzej później poznany zostanie.
Napróżno! Sam się nastręczać i przypominać wzdragając, czekał, ale księżna sobą i dzieckiem zajęta, czy zapomniała Nadbożanina, czy tak był zmieniony, zdawała się nic sobie nie przypominać.
Była i druga osoba w Krakowie, do której napróżno także zbliżał się oswobodzony. Stary Czuryło kilka razy rzucił mu jałmużnę z westchnieniem, nic więcej. A jednak był to syn jego, ale syn którego starzec dawno się zaparł, o którym zapomniał, syn urodzony wkrótce po ślubie, słabe dziecię siedmio-miesięczne, nieuznane przez ojca, opłakane przez niewinną matkę, przypłacone jej życiem.
Drugi raz potem żonaty, stary Czuryło drugiego miał syna, na niego zlał całe przywiązanie, ale śmierć nie tylko jego, ale z nim i wnuki mu odjęła. Pozostał sam jeden, nie raz już w tem osieroceniu wspominając coraz częściej pierwsze dziecię odrzucone, odepchnięte i jak sądził przepadłe w boju. Towarzysze bowiem wyprawy Sołomereckiego opowiadali, że Czuryło zginął mężnie się potykując.
Boleśnie było wracającemu do kraju nikogo w nim dla siebie nie znaleść, ale boleśniej jeszcze ocierać się codzień o dom Anny, co go nie poznała, o ojca, który