Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 3.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

błyszczące od promieni słonecznych. — Ale piękny widok ten nie zawsze równie był pięknym. Często wpadający z pod Oczakowa lub Budżaku Tatarzy przepłynęli płomieniem po polach, po wsiach, stratowali zielone łąki i dymem zakopcili Podole; a gdzie były wesołe osady, sterczały czarne pale pogorzałych chałup, wysokie słupy upadłych cerkwi, osmolone skelety drzew.
A nim naszli Tatarzy, uprzedzali ich wedle podań ludu kruki i ptastwo gromadami lecące, wisiała długo chmura w stronie od której przyjść mieli, powietrze było ciężkie i duszne, a nocą dźwięki niepojęte przebiegały powietrze i ziemia drgała jakby ze strachu wczesnego.
Zameczek o którym mowa, nigdy jeszcze nie był w mocy tatarskiej, zimą broniły go strome wały, starannie wodą polewane i jak szkło ślizkie, rzeczka która tu bystro płynęła nie zamarzała nigdy, nareszcie kilka działek ku wrotom obróconych, w baszcie wchodowej ustawionych. Nie opodal pod skrzydłem zamku, długa sadami uwieńczona rozsypała się po wzgórzu pochyłem wioska. — Zdala na widnokręgu bielał gród Winnicki, Korjatowiczowska dzielnica. Wnętrze opasane wałami, bardzo było szczupłe. — Jedna wchodowa ze spuszczanym mostem baszta broniła wejścia, dwie inne mniejsze stały na rogach czworoboku nieregularnego, a raczej w dwóch punktach koła zajętego wałami, na usypach podniesionych nieco.
Palisada łączyła bramę i dwa boczne bastjony, z których strzelnic patrzały działa na biegącą doliną drogę.
Wewnątrz kilka tylko budowli murowanych. Naprzeciw wrót długi piętrowy budynek z jednem wej-