Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 3.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skich królów stolicę, gdzie sławne budowy niewiernych ręką wzniesione, prawie czarodziejską pięknością zdumiewają. Kilka tu dni zabawiwszy, wyjechałem pod wieczór z miasta w dalszą podróż. Ledwieśmy w lasku stanęli z mulnikiem na popas, aż ujrzałem kawalkatę znaczną znajomych moich, którzy za mną gnali, chcąc mnie przytrzymać jeszcze dla przyjacielskiej biesiady. Nie mogłem wszakże bawić się dłużej z niemi dla pośpiechu, a poznać im się nawet dać nie chciałem. Zakrywszy więc twarz płaszczem, udałem sługę, słudze zaś panem być kazałem, a tak mnie młodzież owa, spojrzawszy pominęła. Zaczem spocząwszy i ja w drogę, pomyślałem sobie, żeby to tak może najlepiej było resztę podróży odbyć sługą niby będąc, a Celjusza panem czyniąc. Celjusz bowiem różnych ziemi języki dobrze znał i obyczaje, z ludem grubym i prostym doskonale sobie począć umiał.
Tu się przebrawszy wedle tej myśli, wjechaliśmy w góry, które się ciągną za Granadą, zowią się one Sierra Nevada, wierzchołki ich pokrywają śniegi i lody wieczne, zkąd nawet latem do miasta dla ochłodzenia wody, biedni ludzie bryły lodowe zwożą. Natrafiliśmy właśnie na wezbrany strumień i szeroko w jarze rozlaną wodę. Pytam przewoźnika: Czy można przez nią? Milczy.
Pytam go powtóre, czy muły przepłyną? potrząsa tylko głową i okazuje, że to trudno będzie. Ja tedy wtykam mu w rękę sztukę srebrną, aby pojechał próbować. Puścił się na jednym mule. Pókiśmy jeszcze około brzegu probowali i umawiali się, noc nadeszła, ale szczęściem księżyc był i świecił jasno, jakby naumyślnie. Już był przewodnik na drugiej stronie i wo-