Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W królewskiej tylko izbie pałały jeszcze ognie za zasuniętemi firanki, ale i te wkrótce przygasać zaczęły.
Cisza głęboka zastąpiła wrzawę.
Wejdźmy teraz do sypialni Augusta. Na wysłanem wysoko łożu zrzucone leżą suknie. August w czarnej długiej opończy bez pasa, w czapce sobolowej, sparty na lasce z gałką złocistą, stoi oparty na Kniaźniku, pogląda na drzwi niespokojnie, niekiedy uderza kijem o podłogę.
Jakób podczaszy ze świecą w ręku stoi u proga.
— Gdzie Mniszech? spytał król nieukontentowany wyraźnie. Czy go wołano?
Na drugie wyrzeczenie tych słów, otwarły się drzwi i Mikołaj ze świecą w ręku, poprzedzany przez dworzanina Stanisława Czarnotulskiego, wszedł do sypialni. August opierając się na Kniaźniku, tejże chwili ruszył się z miejsca, skinąwszy aby szli przodem.
Boczne drzwiczki uchylono i naprzód Czarnotulski, za nim Mniszech, potem król oparty na Kniaźniku, nareszcie Jakób podczaszy, wyszli w korytarz, na którego końcu było mieszkanie Jakóba, gdzie czekała Korycka. Nikogo nie spotkali w korytarzu, zdala świeciła otwarta komnata, w której znajdowała się wróżka-lekarka.
Ubrana jakeśmy ją uprzednio widzieli, z podniesioną głową, stała nad stągwią wody, w której zanurzony był czerpak. Zmierzyła króla oczyma gdy wszedł, tak że August spuścić musiał wzrok, i zatrząsłszy się powitał ją skinieniem głowy. Korycka pochyliła się ku ziemi i nic nie mówiąc zaczerpnęła wody, nad którą jakieś słowa tajemnicze szemrała, a napiwszy się jej wprzód sama, podała ją królowi, mówiąc: