Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla mojej pani takich pomocników jednać.
Iłło uśmiechnął się.
— Muszę do księcia, rzekł, bądźcie zdrowi, ścisnął za rękę starego i odszedł.
W drugim końcu izby Jakób podczasy szeptał cicho z Jaszewskim Mniszchów sługą, któregośmy widzieli wysłanego pilnować Giżanki.
— Pogniewali się, powiadasz? pytał Jakób rudą gładząc brodę.
— I kazał mi ją szpiegować.
— To już dziś nie pójdzie do króla Jegomości?
— Nie puszczą jej.
— To i to dobrze, rzekł Jakób, bo ja mam inną. Wszystkie tu trzy zebrały się zatem w Knyszynie, jakby się wyzwały.
— Jakto trzy? szepnął Jaszewski.
— E! nielicząc innych, to trzy starsze królewskie kochanki. Barbara Giżanka, Anna z Witowa, co ją tam król wielkim kosztem utrzymuje, i ta nawet zazdrośnica Zuzanna przyjechała z Korycką.
— Przecież? już się nie gniewa?
— Pomiarkowała, że to djabła warto, Korycka ją przywiozła sama i myśli pewnie podstawić na miejsce Giżanki, której panowanie minęło. Ej! nabrała bo się dosyć!
— Byłoby z nas połowy!
Tak mówili, gdy żyd Egid wpadł do izby, popatrzał do koła, dostrzegł Jakóba podczaszego i popędził ku niemu, roztrącając lirnika, cymbalistę i cygana.
Żyd Egid znany domownik i zaufany pana podkomorzego, był to stary już z siwą, długą brodą, bladą twarzą, pomarszczonem czołem i czarnemi oczyma na-