Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie piuski i przebierając w palcach łańcuch złoty na szyi wiszący. Ale to ohyda.
— To nieszczęście, odparł referendarz smutnie. Nieszczęście zdaleka się przygotowało, królowa matka, niech jej Bóg da...
— Sprawiedliwość, przerwał biskup żywo.
— Tak, nic więcej, mówił dalej Czarnkowski, wychowała go na niewieściucha, dwie żony wydarła mu sama, sama wprawiła do rozpusty, pchnęła w nią, bo myślała że panować będzie, gdy August w uściskach nałożnic uśnie.
— Panowała też czas jakiś.
— Skorupa się za młodu napiła, możeż być inaczej? Za resztę może Bogu kardynał odpowie.
— O! gdyby nie Commendoni, i Augusta życie inne i losy naszej ziemi odmienne by może były, dodał biskup z westchnieniem.
— To nieszczęsne ożenienie trzecie zatruło mu życie, kończył referendarz, ze łzami błagał, aby je rozerwano. Nigdy nie zapomnę słów jego, gdy wstręt dla nieboszczki z powodu choroby którą cierpiała, wstręt niepohamowany powziąwszy, składając ręce z płaczem, mówił do Commendoniego:
„Wolałbym umrzeć niż żyć z tą kobietą, któż z prywatnych ludzi, w stadle małżeńskiem tak jest nieszczęśliwym jak ja? Nie mam żony, przecież czuję się skrępowany więzami małżeństwa. Prócz mnie nie pozostaje jednej latorośli szczepu królewskiego, w sile wieku i zdrowia, widzę nieszczęsny przeciętą wszelką potomstwa nadzieję; co jedyną było i domu i życia pociechą, jedyną rzeczypospolitej podporą; ten ród Jagiełłów na zawsze przecina się i gaśnie ze mną, i